Dzien III
Chyba nie moglo sie obyc bez szczypty zimnej,szaroburej pogody (?),mimo tego, udalo nam sie wybrac na wzgorza osadzone niemalze w centrum miasta.
Dziewczeta (siostrunia wraz z pozytywnym swirem Kasiunia) wymiekly przy pagorkach o wdziecznej nazwie Salisbury Crags, natomiast ja pozostawiajac je dyskutujace na filozoficzne tematy, wyznajac wlasna filozofie, ze we wlasnym sosie mi dobrze, samotnie popedzilam (no dobra-poczlapalam) na szczyt Arthur's Seat.
Zdjecia w ani jednym procencie nie oddaly tego jak zapierajacy dech w piersiach byl widok podczas wspinania sie po tej gorze i przebywania na jej czubku. Niejednokrotnie serce podchodzilo mi do gardla, gdy podczas zaczynajacej sie mzawki mokre kamienie obsuwaly sie spod stop. Dzieki tej adrenalinie nie czulam zmeczenia, dopiero dochodzac na ulice Edynburga czulam uginajace sie kolana...ale-wartalo!! w glowie pojawila mi sie wizja podrozy-polnocna Irlandia,obrzeza Szkocji plus Islandia-dokladam do listy oczekujacych ;)
Dzien IV
Na ostatek przeszlysmy sie na spacerek na Blackford Hill czyli pagorek w poblizu domu Kasi, z ktorego jest doskonaly widok na panorame miasta i gory zdobyte dnia poprzedniego :) Slonko troche przygrzewalo,wiatr wlosy wytargal,nawet pojawily sie samoloty z pylem barw narodowych WB i takim przyjemnym akcentem zakonczylysmy pobyt :)